Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy już dawna stała się swego rodzaju świecką tradycją, podobnie jak związane z nią kontrowersje i burzliwe dyskusje dotyczące działalności Jerzego Owsiaka. Pomijam na razie oczywisty fakt, że organizacja tego typu wydarzeń nie ma nic wspólnego z chrześcijańską wizją pomocy, która wymaga od nas znacznie więcej niż jednorazowego wrzucenia banknotu do puszki. Pomijam wiele niejasności o charakterze finansowym. Pomijam w końcu fakt, że od wielu lat stosuje się wobec nas szantaż emocjonalny: nie wspierasz WOŚP, jesteś nieczuły na nieszczęście chorych dzieci. I nieważne, że co miesiąc przeznaczasz pewną kwotę na pomoc za pośrednictwem instytucji, do których masz większe zaufanie. Nieważne, że być może wspierasz finansowo członków rodziny lub przyjaciół, dla których życie okazało się mniej łaskawe. Niektórzy próbują wmówić nam, że wsparcie WOŚP jest swego rodzaju moralnym obowiązkiem.
Początki Wielkiej Orkiestry datować należy na rok 1991, kiedy to Owsiak na antenie telewizji publicznej po raz pierwszy rzucił hasło zbiórki publicznej na rzecz szpitali. Prowadził on wówczas program „Róbta co chceta, czyli rockandrollowa jazda bez trzymanki”. Zbiórka taka odbyła się w 1992 rokuna festiwalu w Jarocinie. Pierwszy finał WOŚP miał miejsce natomiast w 1993 roku. W początkowym zamyśle miało być to wydarzenie jednorazowe, dedykowane kardiochirurgii Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Z uwagi na duży sukces już w marcu 1993 roku WOŚP oficjalnie zarejestrowana została jako fundacja. Z osobą Owsiaka nierozłącznie związany jest również Przystanek Woodstock. Pierwszy festiwal odbył się w lipcu 1995 roku i miał być podziękowaniem dla wolontariuszy i wszystkich osób wspierających WOŚP.
Krytyka Owsiaka kojarzona jest głównie z prawą stroną sceny politycznej. Krytyka ta jest słuszna. Nie ulega wątpliwości, że osoba ta jest typowym przykładem pseudoautorytetu, deprawującego głównie ludzi młodych. Przypomnijmy chociażby jego poparcie dla Strajku Kobiet (tak, z jednej strony pomoc chorym dzieciom, z drugiej, wyrok śmierci dla dzieci, którym nie było dane się narodzić…). Podkreślić należy jednak, iż głosy krytyki nierzadko usłyszeć można również z niektórych środowisk lewicowych. I również słusznie. WOŚP, jako podmiot prywatny, wyręcza w pewien sposób państwo w zakresie finansowania służby zdrowia. Dlaczego niekoniecznie jest to dobre? Postaram się udzielić odpowiedzi na to pytanie.
W pierwszej kolejności zadać należy inne pytanie: czy stan polskiej służby zdrowia jest na tyle zły, że potrzebna jest prywatna inicjatywa w postaci WOŚP? Czy pieniądze zebrane przez WOŚP rzeczywiście są zbawieniem dla szpitali? Cóż, nie można zaprzeczyć, że są osoby, którym sprzęt kupiony przez fundację Owsiaka uratował życie. Nie może to jednak być przeszkodą do zadawania pytań, które dla zwolenników WOŚP mogą być niewygodne. Szacuje się, że w zeszłym roku udało się zebrać ok. 282 miliony złotych. Przeciętnemu Kowalskiemu kwota ta z pewnością wydaje się imponująca. Z drugiej strony jednak łączna suma publicznych nakładów na ochronę zdrowia w 2024 roku wyniosła ponad 195 miliarda złotych. Widać więc, że wkład Owsiaka w służbę zdrowia jest de facto znikomy. Oczywiście, że im więcej sprzętu w polskich szpitalach, tym lepiej, niemniej jednak kreowanie WOŚP-u jako zbawcy jest sporym nadużyciem.
Sam Owsiak nie ukrywa swoich sympatii dla prywatyzacji służby zdrowia. „Nam jest w służbie zdrowia potrzebny plan Balcerowicza. Takiego, który nas pobolał, poszczypał, ale doprowadził gospodarkę do miejsca, w którym jest ona teraz”- mówił w 2015 roku w jednym z wywiadów. „W całym tym konflikcie mówiło się tylko o pacjentach, że nie mają gdzie iść do lekarzy. Ale to nie tak. Pacjent jeszcze jakoś znajdzie lekarza, kiedy jego medyk zamknie gabinet. A pielęgniarka? Ona nowego pracodawcy raczej tak łatwo nie znajdzie”- dodał.
Opinia ta budzi we mnie pewne przerażenie. Może dlatego, że plan Balcerowicza nie tylko bolał i szczypał, ale niekiedy zabijał… Niestety, słowa Owsiaka mogą padać na podatny grunt, ponieważ z publicznej służby zdrowia niezadowolony jest aż 70 procent Polaków. I nic dziwnego. Wszyscy wiemy przecież jak długo czeka się wizytę u specjalisty, a spora część z nas korzysta z placówek typu Luxmed czy Medicover. Osobiście uważam jednak, że pomysł całkowitej prywatyzacji służby zdrowia jest chyba najbardziej niebezpiecznym postulatem liberałów. Za niedopuszczalną uważam sytuację, gdy brak odpowiednich zarobków blokuje komuś dostęp do lekarza. I o ile jednorazowa wizyta u okulisty nie nadwyręży zbytnio naszego portfela, tak leczenie nowotworu to już koszt kilku tysięcy złotych. Kogo z nas na to stać? Przestrogą niech będą Stany Zjednoczone, gdzie zbyt wysokie koszty leczenie niejednokrotnie stawały się przyczyną bankructwa. Pamiętajmy również, że instytucje takie jak szpitale czy przychodnie nie działają jak inne przedsiębiorstwa, ich głównym celem jest w końcu leczenie ludzi, a zyski przekładające się na pensje lekarzy przynajmniej powinny być celem drugorzędnym. Wbrew opiniom niektórych, prywatna służba zdrowia nie pociąga za sobą wyższej jakości usług, a często jest wręcz przeciwnie. Badania prowadzone w krajach UE wykazały, że publiczne szpitale co do zasady mają wyższość nad prywatnymi. Może właśnie dlatego, że prywatna jednostka dążyć będzie zawsze do maksymalizacji zysków, na czym tracą pacjenci. Polska nie była co prawda objęta badaniami, jednak przykład innych krajów powinien dawać nam sporo do myślenia.
Z drugiej strony mówi się jednak o niewydolności NFZ-u. W jaki sposób powinna więc wyglądać polska służba zdrowia? Na to pytanie nie udzielę odpowiedzi, ponieważ nie mam ku temu kompetencji. Odpowiedź wymagałaby z pewnością żmudnej pracy grona ekspertów. Niemniej jednak warto zwrócić uwagę na pewne elementy, które mogą być dla nas wskazówką. Przykładowo, kiedy w 2022 roku w Polsce na ochronę zdrowia wydawało się tylko 5 procent PKB, tak średnia w Unii Europejskiej wynosiła już 7,7 procent. Małe wydatki pociągają za sobą mniejszą liczbę lekarzy i mniejszą ilość sprzętu.
Nie ulega wątpliwości, że stworzenie systemu idealnego nie jest możliwe. Nawet w najlepiej zarządzanym państwie mogą zdarzyć się luki w systemie i problemy finansowe. Dlatego inicjatywy takie jak WOŚP mogą mieć swoje miejsce w społeczeństwie i mogą być uzupełnieniem dla pracy polityków. Mogą, ale nie w takiej formie. Nie wolno nam godzić się na to, aby część pieniędzy przeznaczona była na organizację cieszącego się złą sławą festiwalu. Nie wolno nam godzić się na to, aby osoby pokroju Jerzego Owsiaka miały jakikolwiek głos w społeczeństwie.
Jeśli ktoś pyta mnie, dlaczego w dniu WOŚP nie mam na sobie serduszka, odpowiadam w taki sposób: nie mam, bo jestem katolikiem i nie chcę wspierać wątpliwych moralnie organizacji. Nie mam, bo nie jestem liberałem i nie chcę, aby polską służbą zdrowia zaczęły rządzić brutalne zasady wolnego rynku.